Darksiders Warmastered Edition

Nie jestem fanem gier z rodziny Hack & slash albo RPG, więc długo broniłem się przed tym tytułem jak tylko mogłem. Pomimo tego, iż niejednokrotnie mnie do niego zachęcano. W momencie gdy otrzymałem wersję remasterowaną, stwierdziłem, iż wystarczy już odwlekania tego na później. I teraz żałuję, że nie zagrałem wcześniej…

Jednak, gdy zastanowię się nad tym chwilę dłużej, to już nie jestem pewny… Przypuszczam, że starsza wersja cierpiała na jakieś tam bolączki. Przecież nie bez potrzeby wydali wersję remasterowaną… Tak więc warto mieć na uwadze, że wszystko co zostało tu opisane tyczy się Darksiders w wersji remasterowanej i zostało napisane przez osobę, która w nieodświeżoną wersję nigdy nie grała.

Do sedna: w tym tytule przyjdzie pokierować nam jednym z czterech jeźdźców apokalipsy – Wojną. Świat się kończy, Wojna otrzymał wezwanie – więc przybywa. Okazuje się, że nie wszystko jest takie na jakie wygląda i Wojna zostaje pozbawiony mocy. #WielkaIntryga, #RatowanieŚwiata, #Zemsta. Nie jest to do końca to, czego można byłoby się spodziewać (oczekiwałem niszczenia świata), ale pomimo generalnej sztampy scenariusza, ten i tak trzyma poziom. Nie chcę spoilować, więc powiem tylko, iż podoba mi się fakt, iż nie wszystko co białe jest białe i nie wszystko co czarne jest czarne. Widać tu bardzo dużo odcieni szarości, i czasem można zastanowić się nad niektórymi rzeczami czy czynami.

Sama rozgrywka polega na biciu, cięciu i ogólnym szlachtowaniu armii wystawionej przeciwko nam. Jako jeden z jeźdźców apokalipsy mamy do dyspozycji parę wywyższających nas zdolności, jak np. wiele żyć czy specjalne uderzenia, przypominające bardziej magię, niż sztukę władania mieczem. Skoro jesteśmy przy mieczu – atrybucie Wojny – warto zaznaczyć, iż zaprojektowany jest on znakomicie. Nie jestem fanem japońskich olbrzymich mieczy czy innych tasaków znanych z anime. Jednak w tym wypadku – ej, jesteśmy WOJNĄ. Nie jakimś pokurczem, który nie ma prawa utrzymać tak wielkiego oręża w rękach, nie mówiąc już o sprawnym wymachiwaniu nim. W tym przypadku rzeczywiście ma to prawo bytu.

Skoro już jesteśmy przy fakcie, iż gramy WOJNĄ, warto powiedzieć o samych odczuciach z tym związanych. Po utracie mocy trzeba było je długo i mozolnie odzyskiwać. Jednak już w okolicach połowy gry (na normalnym poziomie trudności), mamy ich już wystarczająco dużo, aby pokonywać przeciwników bez większego problemu. Z początku dziwiłem się, iż od jakiegoś czasu tak łatwo mi to przychodzi… Jednak po chwili namysłu… Kurde… Jestem WOJNĄ. To nie ja mam się tu martwić o swoje życie. To ja je odbieram! I nagle frajda stała się jeszcze większa, bo rzeczywiście czułem się jak WOJNA! Nawet bossowie nie stanowili od pewnego momentu wyzwania.

No właśnie. Bossowie. Zostali zaprojektowani wręcz idealnie. Są olbrzymi – tak by gracz czuł satysfakcję z pokonania ich (nie okłamujmy się – zabijanie pokurczy nie jest tak fajne jak rozwalenie przeciwnika wielkości bloku). Co najważniejsze – są dobrymi trenerami/egzaminatorami. Nie uświadczymy tu katów – czyli jak np. w Lords Of The Fallen – gości, którzy są sztucznie napompowani, bo #MająByćTrudniIKoniec. Nie. Tutaj każdy z „szefów” sprawdza czego nauczyłeś się podczas gry. Każdą drogę jaką trzeba pokonać do Tej Walki przebywa się długo i poznając nowe mechanizmy związane z „świeżym” ekwipunkiem. Testuje się go. Sprawdza jego różne zastosowania. I potem jest się z tego rozliczanym. Właśnie podczas walki kończącej każdy etap tytułu.

Warto zaznaczyć też, iż sama walka jest niesamowicie wręcz satysfakcjonująca. Ponownie – to nie Lords Of The Fallen, gdzie bohater jest ociężały i niczym nie da się tego zmienić – nawet zdejmując ekwipunek. Wojna jest niezwykle zwinny i szybki. Przy czym nie mamy wpływu na właśnie tą szybkość. Zawsze jest taki sam. Zawsze. Dzięki temu osoba przy kontrolerze zdaje sobie sprawę z tego ile ma czasu. Czy może zaryzykować czy nie. Bo zna swojego bohatera. Każda walka więc, jest dokładnie przemyślanym tańcem z mieczem pośród przeciwników, a nie bezmyślnym festiwalem mashowania przycisków kontrolera.

Co się tyczy warstwy audio-wizualnej: wszystko jest tak jak być powinno. Muzyka tworzy napięcie w odpowiednich momentach. Odgłosy machania mieczem i przecinania przeciwników są odpowiednio mięsiste. A konik robi bardzo ładne tup tup. Graficy i projektanci także wykonali bardzo dobrze swoją pracę. Każdy poziom zaprojektowany jest z głową. Niektóre lokacje zapierają dech w piersiach swoim ogromem i wspaniałością. Generalnie nie ma do czego się tu przyczepić.

Jedyne do czego mogę zastrzeżenia mieć – czasem zdarzało mi się natrafić na moment, gdzie kamera nie chciała ze mną współpracować a nie miałem trzeciej ręki aby ją odpowiednio ustawić podczas np. skoku. Przez co lądowałem w przepaści i czułem ból tego, że podłoga to lawa. W sumie momentami głupkowata praca kamery to największa wada, jaką napotkałem. Jednak nie na tyle duża, by zepsuć mi grę. Miejscami byłem sfrustrowany, jednak całość wywarła na mnie olbrzymie, pozytywne wrażenie. No i troszkę szkoda, że nie zawsze na otwartych przestrzeniach można było jeździć na Pożodze, tylko trzeba było zasuwać „z buta”.

Generalnie całość, jest rewelacyjnie zaprojektowana i wykonana. Widać, iż ludzie pracujący nad Darksiders wiedzieli od początku do końca co chcą zrobić. I dzięki temu gra się zwyczajnie dobrze a adrenalina jest pompowana prawie nieustannie. Nie sposób się nudzić. Bardzo polecam!

POLECAM

Rating: 8.0/10. From 1 vote.
Please wait...