Tomb Raider

Kolejny tytuł, do którego recenzji zbierałem się dłużej, niż owy przechodziłem. Spowodowane jest to obietnicami ukazanymi na trailerze. A w ostateczności zmianą tychże w kłamstwa. Ale nie całkiem… I tu właśnie jest problem…

Problem jest taki, że nie jestem w stanie dokładnie stwierdzić, czy dobrze bawiłem się z Larą czy nie. Czy było lepiej niż w poprzednich odsłonach cyklu? Zdecydowanie. Czy była to przygoda obiecana na filmiku, którym karmiono nas przed premierą? Zdecydowanie nie. Ale od początku…

W grze wcielamy się w panią archeolog: Larę Croft, która już na starcie mnie do siebie zraziła. Zarówno w wersji polskiej jak i angielskiej, dubbing jest okropny. Odrzucający i sztuczny. Brzmi całkowicie tak, jakby aktorzy nigdy nie widzieli sytuacji, pod które podkładają tekst. Dodatkowo, w oryginalnej wersji językowej, Lara ma niesamowicie nieznośny, wymuszony brytyjski akcent. Tak – zdaję sobie sprawę, że aktorka, która użyczyła jej głosu jest Brytyjką. Nie zmienia to jednak faktu, iż jej akcent brzmiał, jakby był zwyczajnie wymuszany. A nawet brzmi. Przynajmniej dla mnie.

Z panną Larą ruszamy w poszukiwaniu przygody. Ale to ona znajduje nas… To była parafraza początku. Serio. Tekstów tego typu jest tu cała masa. „Straciłam zbyt wielu przyjaciół. Nie mogę stracić i ciebie!”. ŁAŁ! No ja! To robi wrażenie! Na dwunastolatkach… Takie teksty – serio?! Cała fabuła aż kipi od kiczu. I jest to zdecydowanie najsłabsza część całego tytułu. A najgorszy jest ten moment, w którym gracz uświadamia sobie, że te wszystkie sytuacje przedstawione w trailerze, ta cała przygoda… To tylko kłamstwo. Bo przygody tu nie ma wcale. Są tylko stare, oklepane, nudne motywy. 3/4 gry to sarkastyczne „no nie spodziewałem się”… Innymi słowy: fabuła nie istnieje… Przez co z miejsca cały świat traci na wiarygodności. I do tego możemy jeszcze dodać „achy” i „ochy”, jakie panna Croft wydaje z siebie podczas wszelkiego rodzaju upadków itp. itd… Nie mam nic do werbalnego przekazywania wysiłku i bólu. Ale w tym wypadku brzmi to raczej jak dobra zabawa na czarnej kanapie a nie jak upadek z wysokości…

Skoro tyle tu minusów, to czemu dałem łapkę w górę? Z prostej przyczyny. Eksploracja. Ten czas, kiedy twórcy stwierdzili: „ej słuchajcie…. Musimy coś zrobić, żeby czas potrzebny na ukończenie był dłuższy… Walnijmy jakiś otwarty teren i pozwólmy ludzikom biegać sobie w kółeczko. Dodamy jakieś znajdźki i 20 godzin więcej mamy za friko i bez wysiłku. Tak, jak zrobiło np. Ubi w Asasynie”. I żałuję, że nie podeszli tak do całego tytułu. Bo właśnie ten „czas wolny” był najprzyjemniejszą częścią gry. Zbierając znajdźki, naprawdę można było się poczuć, jak archeolog w nieznanym jeszcze nikomu miejscu. Zwłaszcza, że znajdywane przedmioty opowiadały historię wyspy na której się znajdowaliśmy. No i grobowce! Jakże one są genialne! Składające się z paru prostych „puzzli”, zagadki do rozwiązania, które nagradzały nas mapą skarbów. I satysfakcją z kolejnych odkryć i przebycia drogi, którą niegdyś zaprojektowała tajemnicza cywilizacja. Te momenty – w których twórcy chcieli sztucznie podpompować czas gry – okazały się śmietanką. Wisienką na torcie. Elementem, który utrzymał cały tytuł i sprawił, że fabułę robiło się jak najszybciej, żeby można było jeszcze chociaż chwilkę poodkrywać obcy świat.

I właśnie to, w połączeniu z wspaniałą grafiką dało efekt, który w moim wypadku przerodził się w łapkę w górę. Pomimo tego, iż 3/4 Tomb Raider’a to rzeczy, które spokojnie można pominąć, to dla tej 1/4 tytułu – czystej eksploracji, naprawdę warto zagrać. Szkoda, że cała seria nie wygląda właśnie jak te 5 godzin prawdziwej zabawy w poszukiwacza przygód.

POLECAM

Rating: 8.0/10. From 1 vote.
Please wait...